Kiedy wybudziłam się z narkozy po pięciogodzinnej operacji guza mózgu, pierwsze o czym pomyślałam było: skoro przetrwałaś to, przetrwasz i poród. Powiedziałam sobie wtedy: musisz mieć dziecko.
Od tamtego momentu minęło ponad 10 lat, a dziecka nadal nie ma.
Nie zaszłam.
Pusto.
W macicy pustka.
Zdrowa i co z tego
O dziecko staraliśmy się sumiennie przez ostatnie trzy lata. Co miesiąc liczyłam na to, że okres się nie pojawi. Każdy dzień opóźnienia miesiączki był dla mnie ekscytujący. Myślałam sobie: może teraz, może tym razem się udało. W głowie pojawiały się obrazy uśmiechniętej mnie i małego bobaska. Czułam wręcz zapach niemowlęcia.
Czasami nie mogłam wytrzymać napięcia i niepewności. Kupowałam test ciążowy, niestety wynik ciągle ten sam: negatywny.
Okres pojawiał się parę dni później.
Trudno, kolejny miesiąc, kolejna szansa- mówiłam sobie.
Inne zachodzą, a ja nie
W międzyczasie wśród znajomych zapłodnienia przebiegały nader skutecznie. Całkiem dobrze sobie z tym radziłam. Cieszyłam się ich szczęściem i czułam, że skoro im wyszło to i nam w końcu wyjdzie.
Niestety.
Powoli zaczęła pojawiać się frustracja. Złość i poczucie niesprawiedliwości. Po głowie chodziły mi myśli typu: czemu oni mogą, a ja nie. O co w tym wszystkim chodzi? Czy los, Bóg, opatrzność nie chce, abym zaszła w ciążę? Czy jestem złym człowiekiem, czy wisi na mnie jakaś zła karma z przeszłości.
Zero odpowiedzi.
Zaczęłam odpuszczać
Dzisiaj mija już kolejny miesiąc, w którym nie liczę dni cyklu. Nie myślę o tym, kiedy mam jajeczkowanie. Seks uprawiam, kiedy mi się chce. A nie sorry, małe sprostowanie: kiedy M. się chce.
Przyjmuję to co przynosi los. Doceniam zdrowie, bo nie zawsze mi ono było dane i czuję się przez większość czasu szczęśliwa.
Założyłam bloga z potrzeby tworzenia, kreowania i wydawania czegoś na świat.
W ostatnich latach myślałam, że skoro planuję zajście w ciążę, bezpieczniej będzie pozostać na sprawdzonym stanowisku, w stabilnej firmie. Odrzuciłam również ofertę pracy na samozatrudnieniu, bo kto zapłaci za macierzyński?
Postanowiłam zmienić pracę i rozwijać się dalej zawodowo. Mam dużo pomysłów na siebie, planów i marzeń do zrealizowania.
Wcale nie martwi mnie to, czy na starość ktoś mi tę szklankę wody poda czy nie. W przypływach zadumy, myślę raczej, czy starość nadejdzie.
Jedynym sposobem na pogodzenie się ze swoją sytuacją jest jej akceptacja, ale na to potrzeba czasu. Musiałam do tego dojrzeć.
W tym momencie przypomina mi się modlitwa o pogodę ducha, która doskonale sprawdza się w chwilach zwątpienia:
Boże, użycz mi pogody ducha,
abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić,
odwagi, abym zmieniał to, co mogę zmienić,
i mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego.