Nie mogę się doczekać urlopu– mówi Ania zerkając na mnie znad monitora. Tak, byle do wakacji– wzdycha Andrzej, wybierając numer do kolejnego klienta. Ja właśnie zarezerwowałam pensjonat w Porto– chwali się Aga. Wiecie, że w Portugalii nadal wymagane są paszporty lub testy COVIDOWE– dodaje.
Na przełomie maja i sierpnia urlop to temat numer jeden wśród pracowników korpo. Do small talku nadaje się tak samo dobrze, jak rozmowy o pogodzie. Niezależnie od stanowiska, wieku, czy koloru skóry, urlop w korpo każdy miał, ma lub mieć będzie.
Zimą temat wakacji urasta wręcz do rangi legendy, choć niektórym korpo depresantom, którzy nie suplementują witaminy D3, urlop jawi się jak Yeti. Niby był, ale nikt go już dawno nie widział i pewnie już nigdy nie zobaczy.
Ja tymczasem na wakacyjny wyjazd cieszę się z rezerwą. Jestem realistką i wiem, że…. w życiu piękne są tylko chwile. Nie, nie, to nie to, wróć. Wiem, że urlop to nie tylko drinki z palemką, ale i stres, niespełnione oczekiwania, zjarana słońcem skóra i nieznośnie gorące powietrze podczas zwiedzania egzotycznego miasta.
Urlop okiełznany Excelem
W tym roku wybór kraju i hotelu poszedł nam całkiem sprawnie. Razem z M. zdecydowaliśmy się na wakacje w Albanii. Przesądził głównie stosunek jakości do ceny. Za 10-dniowy pobyt w 5 gwiazdkowym hotelu z wyżywieniem all inclusive zapłaciliśmy 7500 PLN.
Tegoroczne pakowanie przebiegło równie skutecznie. Pomocna okazała się lista rzeczy, których nie zabieram na urlop. W walizce znalazł się cały niezbędnik wakacyjny i ani pierdoły więcej. Laptopa zostawiłam jednak w domu.
Urlopowy stres
Pierwsze schodki zaczęły się przed wylotem. Biuro podróży przesunęło godzinę lotu z 12 na 17. W hotelu byliśmy więc o godzinie 21, czyli cały dzień w przysłowiowe plecy. Podróż uważam mimo wszystko za udaną. Odprawa i transfer przebiegły sprawnie i bez zarzutów.
W hotelu przywitał nas miły recepcjonista, który przetrzymał nam bagaże, abyśmy zdążyli skorzystać z kończącej się właśnie kolacji. Tę uwieńczyliśmy lampką wina i krótkim przywitaniem się z morzem. Po 22 leżeliśmy w łóżku, chwilę później spaliśmy w przyjemnie schłodzonym pokoju.
Pierwszy poranek przywitał nas ciężkimi chmurami i obfitą ulewą. Był to świetny czas aby ogarnąć kompleks hotelowy, zaznajomić się z ofertą fakultatywnych wycieczek i spróbować kilku darmowych drinków. Te okazały się niestety ohydne. Alkohol jak to na all inclusive bywa, należał do najtańszych z możliwych. Według M. piwo było nawet znośne. Według mnie w hotelu do picia nie nadawała się nawet kawa. No dobra woda z dystrybutorów była okej.
Urlop pozytywnie
Zamiast narzekać na jakość napojów wybraliśmy się na zwiedzanie pobliskich marketów i poszukiwanie dobrego wina, whiskey i oryginalnej coca coli. Do pokoju wróciliśmy z pełnymi siatami trunków wysoko i niskoprocentowych. Pokojowa lodóweczka została wykorzystana do maksimum.
Również w drugi dzień nie udało nam się posiedzieć na hotelowym tarasie i doczekać wieczoru muzycznego, który odbywał się codziennie o 22. Hotel był wypełniony po brzegi, zatem miejsc siedzących brakowało dla co najmniej połowy gości.
M. wcale się tym nie przejmował i chętnie spędzał wieczory na naszym balkonie. Wtórował mu w tym sympatyczny sąsiad z pokoju obok, który również chętnie pił whiskey i nie miał parcia na siedzenie wśród ludzi. Jego żona nie miała nawet chęci wychodzenia na balkon, także kilka wieczorów spędziłam na balkonie z M. i panem z Kłodzka.
Gdzie się podziały, wolne leżaki?
Kolejne dni naszego pobytu były słoneczne i upalne. Większość część dnia spędzaliśmy na plaży, a właściwie w morzu. Wyczynem było znalezienie wolnych leżaków, gdyż jak to nad morzem bywa, wszystkie były od rana zarezerwowane ręcznikami. Obserwowałam parę z nich i okazało się, że niektóre były wolne przez cały dzień, więc nie wiem co miała na celu ta bezsensowna ręcznikowa rezerwacja.
Kolejne wieczory spędzaliśmy na długich spacerach i pokojowym balkoniku, tym razem bez sąsiada, który nagle zniknął nam z pola widzenia. Z pola widzenia zniknął następnie również mój M. Pół dnia spędził w toalecie i w łóżku. W ten dzień z pokoju wyszliśmy dopiero po 17- co i tak okazało się ostatecznie wielkim sukcesem.
Dwa dni później dopadło i mnie. Wymiotowałam całą noc, miałam gorączkę i totalnie opadłam z sił. Z łóżka nie wstawałam przez kolejne 24 h. Na nogi postawiły mnie albańskie elektrolity i lek na zatrucia, który przywiozłam z Polski. Przez kolejne dni jadłam tylko suchy chleb i piłam colę. Hotelową stołówkę omijałam szerokim łukiem. M. chodził sam na śniadania, obiady i kolacje i przynosił mi do pokoju suchy prowiant.
Urlopowe łzy
Wieczorem na balkonie pojawił się i nasz sąsiad. Stwierdził, że ostatnie dni chodził po ścianach i uratował go po 2 dniach albański loperamid, który kupiła mu jego żona- widmo. Od zatrucia na stołówkę również nie chodził. Stołowali się z żoną w albańskich restauracjach niedaleko hotelu- polecali.
Ja do końca wyjazdu nie odważyłam się zjeść niczego więcej z lokalnej kuchni. M. stawiał na rzeczy bezpieczne. Jadł pieczone mięso, makaron i czuł się dobrze.
O nasz dobrostan zadbało głównie morze. Ciepłe, dość płytkie, falujące, mogłam w nim siedzieć godzinami.
Pobyt mieliśmy opłacony do soboty, więc tak na zdrowy rozum, wyjazd powinien odbyć się po śniadaniu. Niestety. Transfer na lotnisko mieliśmy w nocy z piątku na sobotę o 1:00 także dokładnie tę jedną godzinę soboty dane nam było spędzić w hotelu. Z pobytu 10-dniowego zrobiło się dni 8, z czego 3 wycięte przez nasze żołądkowe perturbacje.
Cieszyłam się na powrót do domu, M. również. Odnośnie urlopu mam mieszane uczucia. Nie do końca mogłam się w pierwsze dni wyluzować, następnie się rozchorowałam, a później trzeba było już wracać. Na szczęście wolnych dni jeszcze przede mną sporo, a wyjazdy jeszcze się nie kończą. W planach mam pobyt nad jeziorem i wyjazd do Wiednia na 40te urodziny przyjaciółki.
Mam nadzieję, że wasze urlopy były udane. Dajcie znać, co nieprzewidywalnego was w tym roku spotkało i jak sobie z tym poradziliście.